Dziś jest środa, 10.09.2025, imieniny Łukasza, Mikołaja
Wielkość tekstu:
A A+ A+
Jesteś tutaj: Strona główna » Cyfrowe Archiwum Historii Gminy Malanów » Historia instytucji i organizacji z terenu gminy Malanów » Historia Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej "Zwycięstwo" w Malanowie

Historia Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej "Zwycięstwo" w Malanowie

Budynki gospodarcze Rolniczej Społdzielni Produkcyjnej w Malanowie - lata 60-te XX wieku

Zwycięstwo Malanowa…

Szybko zapadał chłodny, jesienny wieczór. Dojeżdżaliśmy do Malanowa w powiecie tureckim. Okna wszystkich chałup jarzyły się ostrym, elektrycznym światłem. Z ożywionego ruchu, rozmów prowadzonych przed domami, można było od razu wywnioskować, że gromada, że malanowscy chłopi przeżywają swój wielki, decydujący o przyszłości dzień. Nic dziwnego, - oto właśnie dzisiaj na zebraniu miało się rozstrzygnąć, czy w Malanowie powstanie spółdzielnia produkcyjna, czy w gromadzie zwycięży „nowe”.

 Pierwszy „za spółdzielnią” uczestnik wycieczki do ZSRR

 Ale sięgnijmy trochę do gromadzkiej historii. Niełatwa była sprawa z zorganizowaniem spółdzielni produkcyjnej w Malanowie. Jeszcze do niedawna o spółdzielczości produkcyjnej wiedziano w Malanowie tyle co gazet i radia. To tez i zdecydować się było chłopom trudno. Składało się na to wiele przyczyn. I to, że w pobliżu Malanowa nie było dotychczas spółdzielni produkcyjnej, i to, że do jedynej do niedawna spółdzielni produkcyjnej w powiecie tureckim w Woli Zadabrowskiej spory szmat drogi. Nie próżnował także w Malanowie wróg, którego plotka mówiła jawne bzdury „o wspólnym kotle” jak i perfidne kłamstwa o tym, „że jak wstąpisz do spółdzielni, to już z Twoja ziemia koniec – przepadła na zawsze”.

   Nie ustąpiła jednak gromadzka organizacja partyjna – nie siedzieli towarzysze z założonymi rekami.  Na zebraniach partyjnych i gromadzkich, przez długie wieczory, wolno lecz systematycznie demaskowano kułackie kłamstwa. Wychodzono wrogowi naprzeciw, ostrze agitacji było wybitnie antykułackie. Niemal jak na lekcjach w szkole, zapoznawali się gospodarze ze statutami wszystkich typów spółdzielni, by decydując się na jej założenie, mogli jednocześnie sami wybrać typ spółdzielni dla nich najodpowiedniejszy.

   Jednak prawdziwym przełomowym wydarzeniem, które przeważyło szale zwycięstwa na rzecz założenia spółdzielni był powrót z wycieczki chłopów polskich do Związku radzieckiego, jednego z przodujących malanowskich gospodarzy, Kazimierza Tomczyka. Nie mógł się po powrocie z ZSRR – opędzić Tomczyk od ciekawskich: ani na zabraniu, ani w domu nie dawali mu spokoju sąsiedzi – stale tylko „powiadaj jak tam było”!

 Kazimierz Tomczyk i jego żona

  I Kazimierz Tomczyk jak potrafił, tak opowiadał, jak to w sowchozach i kołchozach w ZSRR ludzie radzieccy dźwignęli zacofaną niegdyś gospodarkę rolną, uczynili ja przodującą w świecie. Gdy opowiadał o kombajnach, koszących i młócących zarazem – to niektórzy uczciwi ale nieprzekonani gospodarze studzili jego zapał pytaniem: - „czy przypadkiem od tego zwiedzania w głowie ci się nie pomieszało”.

   - Nieraz – wspominał przed zebraniem Tomczyk – „krew mnie zalewała”, ja im opowiadam, a oni mówią, że to bajki, że takie osiągnięcia są niemożliwe. Nieraz było i tak, że sąsiad, który słyszał mnie na zebraniu, przychodził później wieczorem do mieszkania i pytał: Kazik, wychowaliśmy się od dziecka, mów prawdę, czy tak jest, jak mówiłeś na zebraniu. Ten stan rzeczy unaocznił mi, jak bardzo jeszcze pozostajemy w tyle , jeśli chodzi o świadomość chłopów mojej gromady. A jako członkowi Partii pomógł mi lepiej zrozumieć partyjny obowiazek przodowania w przebudowie wsi. Przypomniałem sobie także – wspominał nie bez zażenowania – że i ja przed wyjazdem do ZSRR także do spółdzielni produkcyjnej nie byłam całkowicie przekonany. Wziąłem się do roboty. Zacząłem wydajniej pomagać w pracy uświadamiającej sekretarzowi gromadzkiej organizacji partyjnej. Najpierw przekonałem „za spółdzielnią swoją żonę”. To było pierwsze, ale bardzo wielki ni decydujące zwycięstwo.

 Zwiady „na własne oczy” w spółdzielniach produkcyjnych innych powiatów

 Praca Tomczyka, jego wystąpienia na zebraniach i w rozmowach indywidualnych uczyniły ze spółdzielczości produkcyjnej przedmiot ożywionych dyskusji i szczególnego zainteresowania gromady. Wielu zazdrościło mu udziału w wycieczce do ZSRR, to też na jednym z dalszych zebrań postanowiono wysłać paru co lepszych gospodarzy „na zwiady na własne oczy” do istniejących i dobrze pracujących spółdzielni produkcyjnych w sąsiednich powiatach. Rozjechali się wówczas z Malanowa delegaci, jak Wielkopolska długa i szeroka. Przodujący gospodarz Augustyniak zawędrował aż do spółdzielni produkcyjnej w Małachowie i Żelazkowie w powiecie gnieźnieńskim. I tam, dobra gospodarka spółdzielcza, jej stały rozkwit, warunki bytowe spółdzielców „urzekły go tak”, - jak sam mówi – że do Malanowa wrócił już całym sercem oddany sprawie spółdzielczości produkcyjnej.

   Z malanowskich gospodyń kobiety wysłały znów „po swojej linii” – Władysławę Tomczykową, by dokładnie się dowiedziała, czy rzeczywiście na działce przyzagrodowej można trzymać i dwie krowy z przychówkiem, świniaki, owce, drób w nieograniczonej ilości, ba nawet pasiekę o dowolnej ilości uli?

   Powrócili z powrotem gromadzcy delegaci i o ile wpierw sami nie byli całkowicie przekonani za spółdzielnią, o tyle teraz po przekonaniu się na własne oczy, śmiało i zdecydowanie występowali za założeniem spółdzielni produkcyjnej w Malanowie.

To samo mówiła gospodyniom Władysława Tomczykowa. Ze słów męża, który był w Związku Radzieckim, z tego co widziała w Woli Zdąbrowskiej, z macanych własną ręką worków zboża spółdzielczego dochodu, z liczonych u żon spółdzielców kur, z serdecznych rozmów, z oglądanych nie bez pewnej zazdrości wzorowo prowadzonych działek przyzagrodowych, nabrała takiego „zapału”, że po powrocie oświadczyła mężowi prosto z mostu: - Kazimierz, mówimy za spółdzielnią słowami – to swoją drogą. Ale jak przyjdzie do podpisywania pod statutem, Ty powinieneś być pierwszy!

 Partyjni pierwsi weszli na spółdzielczą drogę – dając przykład całej gromadzie

  Nie gorzej od Kazimierza Tomczyka pracowała większość towarzyszy w gromadzkiej organizacji partyjnej. Partyjniacy, wzorowi gospodarze, Franciszek Pietrzak, Stanisław Tomczyk, Augustyniak, pierwsi zdecydowali się wejść na spółdzielczą drogę, ich agitatorskie słowo i osobisty przykład pociągnął za sobą bezpartyjnych gospodarzy. W Malanowie zwyciężyło po roku zmagań, z wrogą robotą, „ze starym” – „nowe”. Rezultatem tego zwycięstwa był dzisiejszy wieczór.

 Przełomowy wieczór

 Pierwszy na zebranie przyszedł tow. Augustyniak, za nim nieśmiało weszła do szkolnej klasy jakaś młoda dziewczyna, cofnęła się trochę zawstydzona. Wreszcie weszła, stawiając na stole wielki, piękny bukiet białych i czerwonych kwiatów.

   To… od młodzieży… dla starszych… żeby się lepiej radziło, powiedziała, jak by się usprawiedliwiając. Później przyszedł Tomczyk z żoną, prowadząc za rękę małego synka. Wreszcie jeden za drugim zaczęli przychodzić gospodarze, a później gospodynie i młodzież. Duża szkolna izba zapełniła się ludźmi. Wszędzie widać uśmiechnięte zadowolone twarze. Z dziennikarskiej ciekawości pytam o powód radości. Stary Filipowicz podkręca sumiastego wąsa i odpowiada z dumą:

   -Wiecie towarzyszu, dzisiaj wielu z nas wykonało roczny plan skupu zboża i obowiązkowe dostawy żywca. Teraz zakładamy spółdzielnię produkcyjna, chcemy i będziemy gospodarować lepiej, ale nie chcemy, by ktoś mógł nam zarzucić, że byliśmy partaczami na indywidualnym.

   Z drugiej strony dolatuje nas ożywiona rozmowa. Jeden z gospodarzy mówi z głębokim przekonaniem.

   - A ja wam powiadam, że Franek Pietrzak swojego konia nie da na wkład do spółdzielni. Takiego drugiego konia nie znajdziesz w całej gminie. Wiecie, ile forsy Pietrzakowi handlarze za konia dają?

   - Może tego sprzeda, a do spółdzielni kupi słabszego – domyśla się ktoś z boku. Za honorem Pietrzaka ujmuje się Tomczyk.

   - Ja Wam mówię, że Pietrzak to honorowy chłop, dobry Polak, ma dobrego konia na indywidualnym, to będzie chciał, by i spółdzielnia miła również dobre konie na nowej gospodarce.

   -Franek – pyta jeden z gospodarzy prosto z mostu – my się spieramy, czy Ty wniesiesz na wkład swojego konia, czy innego.

   Wszystkie oczy kierują się na Franciszka Pietrzaka. Wiedzą dobrze gospodarze z Malanowa, że Pietrzak nie lubi dużo mówić, ale jak powie słowo, to mur. Pada i teraz zdecydowana odpowiedź.

   - Dam do spółdzielni… a jak Wy myśleliście? Tak twardo stają chłopi z Malanowa „za spółdzielnią”, gdy raz już do jej założenia przystąpili.

 Wstępuję ja, brat i trzech szwagrów

 Rozpoczyna się zebranie. Jeszcze raz czyta się statuty. Ponieważ siedzimy z Pietrzakiem na boku i nikomu nie przeszkadzamy, rozpoczynamy półszeptem rozmowę…

   - Powiedzcie mi, tak prosto, w paru słowach, co Was skłoniło do wstąpienia do spółdzielni – zwracam się do Pietrzaka.

   - Chcę, żeby nam było lepiej – odpowiada Pietrzak. Chociaż, poczekajcie obywatelu… nie mogę narzekać, by i teraz powodziło mi się źle. Za terminowe wywiązywanie się ze swoich obowiązków, zostałem odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi. Niegdyś było inaczej… W 14 roku życia, zacząłem pracować u obszarnika, skończyłem tylko 3 klasy szkoły powszechnej. Widzicie, siedzimy teraz tu w klasie szkolnej, tu uczą się dzieci naszych parcelantów… a tu była kiedyś dziedzicowska jadalnia. Przed wojna w naszej gminie nie paliła się ani jedna elektryczna żarówka, dzisiaj mamy pięć gromad zelektryfikowanych, siedem zradiofonizowanych. U mojej znajomej małorolnej chłopki z Feliksowa Perlińskiej trzech synów zostało nauczycielami. Świat idzie z postępem… To i ja nie chce stać w miejscu. Wiem, że w spółdzielni moja praca przyniesie jeszcze bogatszy plon. Będę dostatniej żył ja i moja rodzina – więcej pożytku z dostatnio żyjącego chłopa będzie miało państwo. Dlatego – powiada Pietrzak – wstępuję do spółdzielni ja, brat i trzech szwagrów.

 W spółdzielni nie zabraknie pracy dla nikogo

  Rozpoczyna się dyskusja nad statutem. Jeśli mierzyć ja czasem – trwała do świtu. Prawie wszyscy zabierają głos. Wybrano trzeci typ spółdzielni jako dla Malanowa – zdaniem spółdzielców – najodpowiedniejszy.

   - Wszystkie kobiety maja opiekę, mąż na nie zapracuje – mówi o sobie trochę bezradnie wdowa Ignasiakowa. – Kobieta trochę dorobi i mają z czego żyć. A ja na co się przydam w spółdzielni, co będę robić.

   - Roboty w spółdzielni dla nikogo nie zabraknie. Pracowałaś Ignasiakowa sama na indywidualnym,     na pewno lżejszą robotę będziesz miała w zespole, na spółdzielczym – odpowiada jej Tomczyk.

   - A na męża to i w spółdzielni nie ma sposobu – wtrąca dowcipnie ktoś z kąta – tak samo jak             na indywidualnym, trzeba go sobie poszukać.

   Wybucha wesoły śmiech. Ale w dyskusji wypływają poważne sprawy.

 Czy będą budowane koszary ?

  Naraz, ni z tego ni z owego, Leonowa Pakulina pyta zupełnie poważnie: Czy będą budowane u nas        w spółdzielni koszary?

   Trudno nam się powstrzymać od śmiechu na to naiwne, wydawałoby się pytanie. Ale sprawa jest poważna. Oto macie przykład, jak kułacki wróg, snując pajęczą nić intryg i plotek, próbuje omotać bredniami amerykańskich szczekaczek, naszych mało- i średniorolnych chłopów, takich właśnie jak Pakulina, jak próbuje w podły sposób odciągnąć ich od spółdzielni produkcyjnej.

   - Nie – odpowiada rzeczowo przedstawiciel CRS-u. – Jeśli zaistnieje potrzeba budowania, to w spółdzielni produkcyjnej buduje się domki jednorodzinne, z obórką, chlewikiem, - najczęściej tuż przy działce przyzagrodowej.

   - Pakulina, nie pytajcie o takie jasne rzeczy – upomina ja jeden z gospodarzy.

   - Ja, co mam na sercu, to i na języku – odcina się Pakulina – nigdy popytać nie zaszkodzi.

Ważną sprawę porusza Nawrocki:

   - Musimy dać wkłady zbożowe na siew i na paszę, aby nie zaczynać gospodarki z pustymi rękami.      Ja dam…

   - Ja też nie będę gorszy stwierdza Augustyniak, - Piszcie i ode mnie – odzywa się Pakulina.

   Jedna z gospodyń ma jeszcze wątpliwości:

   - Czy jak będę chora, to będę musiała iść do pracy?

   Odpowiada jej Pietrzak:

   - Czy widzieliście kiedy, aby prawdziwie chory człowiek pracował? Nie. A druga sprawa, jeśli chcecie być członkiem zespołu, musicie przepracować 100 dniówek obrachunkowych, jeśli ktoś ma małe dzieci, to ogólne zebranie może mu wyznaczyć mniejszą ilość dniówek. Tak jest w tym przypadku, gdybyście chcieli być pełnoprawnym członkiem zespołu. A przecież możecie pracować w spółdzielni jako żona spółdzielcy, otrzymując takie wynagrodzenie jak każdy. Powiedzcie mi tak jak myślicie: Chyba jak przyjdzie czas wykopków, nie będziecie siedzieć bezczynnie, na pewno ruszycie pomóc na spółdzielcze.

   - Od tego się nie odmawiam – mówi gospodyni – Przecież na indywidualnym rok w rok, z motyką na wykopki wychodzę.

   - No widzicie – mówi Pietrzak – a na spółdzielczym będzie lżej, bo będzie nas więcej, bo będziemy kopać i kopaczkami.

 „Mój chłop podpisał pierwszy”

  Wreszcie przychodzi uroczysta chwila podpisywania statutu. Rozlegają się szepty, naradzania z żonami. Wszyscy są przekonani „za spółdzielnią”, ale jednak to nie takie proste, jednym podpisem zmienić swoje życie, zerwać z tym czym żył dziadek, ojciec i w co każdy wrósł od dzieciństwa.. Ze środka szkolnej Sali Tomczyk spogląda ku siedzącej w pierwszej ławce żonie, ta uśmiecha się do niego i kiwa przyzwalająco głową. Tomczyk wstaje i podchodzi do stołu. Powoli podpisuje statut.

   - Mój chłop pierwszy – wyrywa się z dumą żona. Za Tomczykiem 14 gospodarzy stwierdza własnymi podpisami, że: - chłopi wsi Malanów, w gminie Dziadowice w powiecie tureckim łączą się dobrowolnie      w Rolniczy Zespół Spółdzielczy, aby własną pracą na wspólnym gospodarstwie, wykorzystując traktory, maszyny oraz inne zdobycze nowoczesnej techniki i wiedzy, podnosić wydajność pracy oraz swoje dochody z rolnictwa i hodowli.

 Przewodniczącym spółdzielni przodujący gospodarz

  Przychodzi ważny moment: wybory przewodniczącego. – Franek … Pietrzak – pada kandydatura. Tomczyk uzasadnia ja prosto: Pietrzak jest aktywnym w pracy społecznej, gospodaruje wzorowo, na ładne oczy Krzyża Zasługi nie dostał, otrzymał go za ofiarną pracę i w gromadzie i na roli…

   Za Pietrzakiem podnoszą się jednomyślnie wszystkie ręce. Przodującego gospodarza obdarzają partyjni i bezpartyjni swoim zaufaniem, w jego ręce składają kierownictwo spółdzielczym kolektywem. Zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności tow. Pietrzak:

   - Nasza malanowska gromada nie najgorzej gospodarowała na indywidualnym … trzeba, aby była pierwsza na spółdzielczym. Sypią się rzęsiste brawa. Nawrocki wznosi okrzyk: „Niech żyje malanowska spółdzielnia”. Okrzyk podchwytują gromko zebrani.

 Sprawa honoru

  Następnie zebrani wybierają dla swojej spółdzielni nazwę. Padają różne propozycje: „Wzorowa”, „Przyszłość”, „Postęp”. Głos ma Tomczyk: przecież zwyciężyliśmy nad wrogą plotką – mówi – przełamaliśmy się sami w sobie, niech będzie: „Zwycięstwo” Malanowa.

   Jednomyślnie przyjęto: „Zwycięstwo”.

   Jeszcze wybierano komisję szacunkową, ustalano termin przystąpienia do remontów, a już przysłuchujący się pilnie obradom syn Augustyniaka trącił siedzącego pod piecem traktorzystę z GOM-u.

   - Ty! Musisz mnie nauczyć prowadzić traktor! Młody traktorzysta przyrzekł. Akurat w tej chwili Ignasiakową – która na początku zebrania bezradnie pytała, czy się na co przyda – wybierano na przewodniczącą Sądu Koleżeńskiego. Tak „nowe” z niezmożoną siłą porywało starych i młodych, ucząc ich, że nie ma dzisiaj ludzi niepotrzebnych i zbytecznych, że dla każdego w spółdzielczym kolektywie znajdzie się praca i nauka.

 ***

   Wyszliśmy przed szkolny budynek. Szarzało. Ludzie rozchodzili się do domów niewyspani, ale przecież jacyś rześcy i pełni otuchy. Przypomniały mi się twarde słowa Pietrzaka: „trudne przed nami zadanie, jesteśmy pierwszą spółdzielnią w malanowskiej gminie, wróg będzie nieraz rzucał nam kłody pod nogi, wyolbrzymiał nasze błędy i braki. Musimy pracować tak, aby utrzeć kułakom nosa i aby naszym mało -    i średniorolnym chłopom nasza spółdzielnia pokazywała drogę, aby za naszym śladem poszła kiedyś „cała gmina”.

Od wschodu skrząc się w srebrzystym szronie wstawał świt. Świt nad malanowska gminą. Zwyciężyli pracujący chłopi!

 

                                                                                                       MACIEJ GRYFIN

 Teks pochodzi z gazety rolniczej prawdopodobnie z Głosu Ludu z 1949 r.