No i po tym to pamintom, że siostra mnie wzięła za ręke, bo my ze swojego gospodarstwa musieliśmy iść na drugie. I mówi:
- Chodźmy, bo tam się czołg wywrócił. – A to Ruskie właśnie jechali pijane. I tyn czołg nie wywrócił się do góry nogami, ale na bok. To ja pamiętam, poleciałam do babci, a babcia mówi:
- Uciekajcie, bo te Ruskie to są takie wstryntne! – Bo to najgorsze byli ci, co to na tych wózkach jechali. Stalin ich powypuszczał z więzienia, powiedział im prawdopodobnie, ja to wiem od babci, że da im gorzoły, wszystkiego, żeby jechali i robili, co chcieli. Bo oni na Niemca szli.
Ten pies został przy tym dziecku
Tu był taki sołtys – Niemiec i on przyszedł do nas i mówi do ojca:
- Stasiek, weź schowaj swoją mamę, bo malutkich dziecioków i starych mają palić.
To już piece były sprowadzone, tam w Turku, koło kościoła. Moja siostra poszła z babcią. Odpust był w Józefa. I te piece tam właśnie były. Ale, że dostali jakiś rozkaz i że te piece nie były użyte.
Mama opowiadała, jak jednym ludziom malutkie dziecko zmarło w drodze i uni tam to dziecko zostawili. Przykryli gałązkami, bo to był mróz, nie mogli go zagrzebać. A mieli psa. To ten pies został przy tym dziecku. Jak jechali z powrotem, to pies siedzioł przy tym dziecku i dopiero uni je zabrali i pochowali gdzieś tam na cmentarzu.
Jo cholera świnie zabijam!
Ten sołtys co tu był, Niemiec, to on bardzo dobrze z nami żył. Ojciec zabił świnię, to mu ćwiartkę uciął i dał. Bimber robił, to też mu dał. To on jak był nalot jakiś, co Niemcy sprawdzali, to on pierwszy przyjechoł i powiado:
- Stachu, wiesz co, jadą do ciebie sprowdzać – a ojciec:
- Jo cholera świnie zabijam! – To ojciec powiada, że czopke wziął z głowy, świni upchał w pysk, żeby nie kwiczała i z tymi starszymi braćmi wciungli na oborę. I wszystko przykrył elegancko. Ale tyn sołtys chodził pierwszy i mówi, że tu ni ma nic w oborze, bo wiedzioł, że tyn te świnie wciągnył.
Ale tyn Niemiec był dla nas dobry, bo on z mojego ojca żył. Mięsa, smalcu, bimbru dostoł, ile chciał. To on przychodził do nas i wszystko mówił.
No i kto był sprytny to życie mioł!
A kto tak chodził do sklepu jak teraz?! Kurów było, to każde jajko było sprzedane. Co do siebie, to do siebie. Krowy były, masło się zrobiło, ser się zrobiło, chleb piekli, placki piekli, bo świni to nie wolno było zabijać. No i kto był sprytny, to życie miał! U nas było dzieci tyle, ale jak ojciec świnie zabił, to było wszystko pochowane, zakopane w ziemi, pokrzywami przykryte. I kiedyś ojciec wstał rano, poszedł za stodołę, a tam psy zrobiły dziurę i powyciungały mięso. To pryndko wszystko pochowoł i w domu zakopoł. Przecie za to, to by go zabrali!
My polskie wojsko, niech się pani nie boi!
A potem to partyzantka się utworzyła. Przyszli do nas do domu, pukali do okna. To już tak pod koniec wojny. Polska się cały czas nie chciała poddać, walczyli jak mogli. To partyzantka chodziła. Przyszli do nas, do mieszkania, pukają. Mama patrzy przez okno.
- Kto tam?
- Pani, niech pani roztworzy, my polskie wojsko, niech się pani nie boi!
Mama mówi:
- Panie kochany! Jo nie roztworze, bo mój mąż śpi w oborze. – Spał tam, bo kradli świnie i cieloki. Kradli wszystko. Takie byli tutaj, co kradli, jeden drugiemu. A on mówi tak:
- Pani, niech Pani powie, czy on naprawdę jest w oborze.
- Tak, ale powiedzcie kim jesteście, bo jeszcze kogo zabije! – Tato siekierę mioł w oborze. Dopiero mama poszła i mówi:
- Stasiek, roztwórz, bo tu polskie wojsko przyszło. I oni chcą, żebyś wiózł ich gdzieś.
A mama uklękła i powiedziała do najstarszego:
- Panie kochany! Jo mom tyle dzieci, a niech go zabiją, albo co, to co jo zrobię?!
- To Pani, który by mógł jechać?
- No tu sąsiad jest. Konia damy, wóz damy, ale żeby kto inny jechoł.
No i poszedł do sumsiada. Nie mioł tyn nic do gadania.
- Pan z nami jedzie i już!
I swoigo konia doł, ojciec doł drugiego i pojechali. I pojechali za Malanów. Jechali tam przez te lasy, aż ma Bielawy i Poroże. Sąsiad mówi, że tak usiadł miedzy nimi i ukucnął, a oni wszyscy stali na tym wozie. Automaty mieli uszykowane, bo jakby ich napadli, to by już bili! Tak się powiado modlił, żeby jakoś tam dojechał. Dojechali ta,. No i oni mówią tak:
- No a teroz niech się pan wróci. Ale gdyby pan spotkał kogoś, to nic pan nie wie! – No i przyjechoł do domu. Jak wjechoł do nas na podwórko, to mama mówi:
- Boże, chyba mnie Bóg wysłuchoł!
Tekst pochodzi z książki
Wspomnienia wiecznie żywe
wydanej przez Turkowską Unię Rozwoju-T.U.R. i Wydawnictwo camVERS
Książka znajduje się w zbiorach
Centrum Kultury i Biblioteki Publicznej w Malanowie